Kliknij tutaj --> 🐘 piekło jest dla bohaterów 1962 cda

"Puste jest piekło" jest pierwszą częścią z cyklu "Kaur Harbinder". Nie mogę się doczekać kolejnej części. Ta powieść jest idealna dla wszystkich fanów twórczości Agathy Christie i Kate Morton. Jeżeli uwielbiacie obie panie to historia ukryta na kartkach powieści Elly Griffiths "Puste jest piekło" powinna przypaść wam do gustu. Piekło jest dla bohaterów • 1962 • pliki użytkownika qnap2000 przechowywane w serwisie Chomikuj.pl • [1962] Piekło jest dla bohaterów (Hell Is for Heroes) [720p][PL].avi Wykorzystujemy pliki cookies i podobne technologie w celu usprawnienia korzystania z serwisu Chomikuj.pl oraz wyświetlenia reklam dopasowanych do Twoich potrzeb. tak troche się nie trzyma logicznego pożądku dysku, ale jest gut Odpowiedz anonim46 (*.*.31.46) wysłano z m.cda.pl 2020-07-10 05:31:43 0 @anonim122: Pożądam porządku. 21 sierpnia 2007 roku na spotkanie z partnerem wyszła późnym wieczorem z domu i nigdy do niego nie wróciła 22letnia kobieta. Młoda rozwódka, ale przede wszystkim matka dwuletniej dziewczynki. Piekło jest dla bohaterów – Islandzkie filmy z 1944 roku w reżyserii Mickie Ihinosen. [CDA] Piekło jest dla bohaterów 1962 Cały Film online Twórca: Liona Salima Produkcja: Devlyn Amela Dystrybucja: CCCP.tv, Most Production Aktorzy : Viral Opemipo, Marcia Dogus, Deacon Sheniqua Muzyka: J. Mithil Dochód: 115 254 791 $ Gatunek: Drogi Site De Rencontre Avec Femme Marocaine. Premiera „Pięciu braci” zbiegła się w czasie z największą od lat 60. falą antyrasistowskich protestów w Stanach. Spike Lee opowiada o wojnie w Wietnamie – nie oznacza to jednak, że jego analiza stosunków rasowych jest październik 1965 roku. Pięciu amerykańskich żołnierzy przedziera się przez dżunglę w Phú Cường w Wietnamie Południowym. Wśród nich jest czarnoskóry osiemnastolatek. Pluton, do którego należy, został ostrzelany przez członków Wietkongu. Amerykanie chcą odeprzeć atak. Zostają jednak zaskoczeni – pod nogami żołnierzy ląduje granat. Osiemnastolatek rzuca się na niego, chwyta go w dłoń i przykrywa swoim ciałem, aby pochłonąć całą moc eksplozji. Ginie na miejscu. Pozostali żołnierze są uratowani. Ta historia wydarzyła się naprawdę. Nastolatkiem, który ocalił życie swoich kompanów, był Milton L. Olive. Pierwszy czarnoskóry uhonorowany Medalem Honoru – najwyższym odznaczeniem wojskowym w amerykańskiej armii. Hollywood nie zainteresowało się jednak historią heroicznego czynu Olive’a. Nie zrobiło filmu o nim ani o żadnym innym czarnoskórym bohaterze wojny w Wietnamie – mimo że stanowili oni aż 32 procent amerykańskiej armii. Hollywood nie zainteresowało się historią heroicznego czynu Olive’a. Nie zrobiło filmu o nim ani o żadnym innym czarnoskórym bohaterze wojny w Wietnamie – mimo że stanowili oni aż 32 procent amerykańskiej armii. Zamiast tego mieliśmy gros białych bohaterów (lub antybohaterów) – między innymi Forresta Gumpa, Rambo, Rona Kovica z „Urodzonego 4 lipca”, Kurtza i Willarda z „Czasu apokalipsy”, sierżantów Barnesa i Eliasa z „Plutonu” czy szeregowego Pyle’a i sierżanta Hartmana z „Full Metal Jacket”. Dopiero Spike Lee, reżyser konsekwentnie wypełniający misję oddawania głosu czarnym w kinie, poddaje rewizji wojnę w Wietnamie i przedstawia ją z perspektywy Afroamerykanów. Wyprawa po kompana i… po złoto Czterech czarnoskórych weteranów wojny w Wietnamie wraca po latach do Sajgonu (obecnie Hồ Chí Minh). Chcą odnaleźć szczątki – poległego na wojnie kompana – „walecznego” Normana (Chadwick Boseman), aby przewieźć je do Stanów i pochować je z należytymi honorami. To jednak nie jedyny cel wyprawy weteranów. Podczas wojny Amerykanie płacili Wietnamczykom z Południa złotem za pomoc w walce przeciwko Wietkongowi. Piątka czarnoskórych miała je im przekazać – zdecydowali jednak zachować skarb dla siebie. Spike Lee opowiada więc o wojnie w Wietnamie z dzisiejszej perspektywy – historia poszczególnych bohaterów mówi o traumie weteranów. W szerszym kontekście „Pięciu braci” problematyzuje z kolei relacje rasowe w Stanach. Dawid Dróżdż „Przejmiemy to złoto. Przejmiemy je za czarnych żołnierzy, którzy nie wrócili do domu. Za braci i siostry wyrwane Afryce i rzucone do Jamestown w Wirginii w 1619 roku. Damy to złoto naszym braciom” – mówi w retrospekcji z wojny Norman, który wpadł na pomysł przechwycenia złota. Żołnierze zakopali łup. Po wojnie nie udało im się jednak go odnaleźć – zgubili punkty orientacyjne, złoto na ponad pół wieku pozostało pod ziemią. Teraz podstarzali już weterani mają dokończyć misję – dzięki zdjęciom satelitarnym ustalili, gdzie powinno znajdować się złoto. Idą więc na poszukiwania w głąb dżungli. Bohaterowie początkowo sprawiają wrażenie, jakby wyparli przeszłość – być może dlatego, że Hồ Chí Minh w ogóle nie przypomina Sajgonu, w którym walczyli przed laty. Ulice mienią się neonami, które oświetlają ekskluzywne hotele, drogerie z ubraniami czy McDonalda. Bohaterowie korzystają z uroków „nowego miasta” – popijają drinki, wywijają na parkiecie w lokalnej dyskotece, wspominają z rozrzewnieniem stare czasy. Film zaczyna się niemalże jak party movie, które zakończy się srogim kacem. Dopiero przy spotkaniu bohaterów z lokalną społecznością ulatuje chilloutowy nastrój. Wówczas odzywa się bowiem obustronny resentyment. Przypadkowo napotkany Wietnamczyk oskarża jednego z bohaterów o morderstwo jego rodziców. Ten z kolei nie kryje nienawiści do „żółtków” – wojna naznaczyła go bowiem na całe życie. „Widzę duchy. Waleczny Norm nawiedza mnie prawie co noc” – przyznaje, gdy dostał wcześniej ataku paniki po dyskusji z Wietnamczykiem. Wojna białych, w której ginęli czarni Spike Lee opowiada więc o wojnie w Wietnamie z dzisiejszej perspektywy – historia poszczególnych bohaterów mówi o traumie weteranów. W szerszym kontekście „Pięciu braci” problematyzuje z kolei relacje rasowe w Stanach. Amerykanie już w latach 50. wysyłali do Wietnamu Południowego żołnierzy, którzy wspierali Republikę Wietnamu w walce z komunistyczną Demokratyczną Republiką Wietnamu (Wietnamem Północnym wspieranym przez Związek Radziecki i Chiny). Prawdziwy napływ amerykańskich wojsk nastąpił w latach 60. materiały prasowe Netflix W Stanach buzowało wówczas od napięć rasowych – dopiero w 1964 roku prezydent Lyndon B. Johnson podpisał ustawę znoszącą segregację rasową. Niewiele to jednak zmieniło – czarnoskórzy nadal musieli walczyć o swoje prawa; lata dyskryminacji spowodowały, że byli w gorszej sytuacji ekonomicznej. Przekładało się to na możliwości rozwoju – czarni zamiast zdobywać wykształcenie i piąć się po szczeblach kariery zawodowej, pozostawali „zamknięci” w biednych dzielnicach zwanych czarnymi gettami, gdzie szerzyła się przestępczość. Dochodziły do tego silnie zakorzenione w społeczeństwie uprzedzenia rasowe. Rząd chętnie wysyłał czarnych na front. Ponad 30 procent żołnierzy było czarnych – mimo że stanowili oni tylko 11 procent całego amerykańskiego społeczeństwa. Rasizm był w Wietnamie na porządku dziennym. Czarni często byli wysyłani na stracenie – na pierwszą linię frontu do bezpośredniej walki z wrogiem. Z powodu braku wykształcenia nie mieli szans na szybki awans w strukturach armii i bezpieczniejszą pracę administracyjną. Nie bez przyczyny wojna wietnamska jest więc nazywana „wojną białych, w której ginęli czarni”. Welcome to the Jungle Hollywoodzkie kino o wojnie w Wietnamie często romantyzowało ten okres w kontekście stosunków rasowych. Wystarczy przypomnieć scenę z „Forresta Gumpa”, w której tytułowy bohater niesie na rękach umierającego Bubbę, czarnoskórego przyjaciela. Rzeczywiście, z niektórych relacji czarnych weteranów wynika, że wojna w Wietnamie była dla nich wyzwoleniem z rasowych opresji. W sytuacji zagrożenia, będąc na froncie, kolor skóry przestawał mieć znaczenie. Żeby przetrwać, wszyscy musieli współpracować – biali i czarni stali się sobie równi. Wspomina o tym także jeden z bohaterów „Pięciu braci”, który mówi: „Kiedyś czarni coś znaczyli. Walczyliśmy razem. Tu, w tej przeklętej dżungli, zostaliśmy braćmi”. Bohater „Pięciu braci” – jakkolwiek absurdalnie to brzmi – wspomina wojnę w Wietnamie z sentymentem, bo wtedy czuł się dla kraju ważny. Stany nie wynagrodziły mu jednak tej lojalności. „Wysyłacie 20 milionów czarnych na wasze wojny, każecie im zbierać waszą bawełnę, nie dając im w zamian nic. Prędzej czy później ich lojalność się skończy” – mówi Malcolm X, działacz na rzecz praw Afroamerykanów, w archiwalnej wypowiedzi z 1962 roku, którą Spike Lee przywołuje na początku filmu. Weterani wojny w Wietnamie rzeczywiście są pozostawieni na pastwę losu. Rząd nie zapewnił im jakiegokolwiek bezpieczeństwa; oddanie narodowi nie przyniosło im żadnych korzyści. Jeden z bohaterów cierpi na ataki paniki, drugi kuleje – ma uszkodzoną jedną nogę; jeszcze inny jest zadłużony po uszy, nie ma pieniędzy na opłacenie hotelu. Ponadto rząd amerykański nigdy nie przyczynił się do całkowitego zwalczenia dyskryminacji rasowej. Zinstytucjonalizowany rasizm jest nadal obecny, czego najświeższym przykładem jest morderstwo George’a Floyda. Nadużywanie władzy przez białych policjantów wobec czarnych, ale także surowsze traktowanie czarnych przez system karny, to stale powtarzające się procedery w Stanach. Integracja rasowa na wojnie w Wietnamie była więc jedynie pozorna. W rzeczywistości potomkowie niewolników nigdy nie uwolnili się z roli przedstawicieli rasy podległej białym Amerykanom. Wiedzą o tym bohaterowie Spike’a Lee, którzy decydują się zawłaszczyć złoto – ma ono być dla nich rekompensatą za krzywdy wyrządzone przez kraj. „Giniemy za ten kraj od samego początku, w nadziei, że kiedyś zajmiemy należne nam miejsce. A oni tylko kopią nas w tyłek. Walić to! Ameryka jest naszą dłużniczką. To my stworzyliśmy tę dziwkę!” – mówi w jednej ze scen Norman. Ameryka wczoraj i dziś „Pięciu braci” nie jest jednak do końca udanym filmem. Fabuła jest rozwleczona – wiele scen nic nie wnosi do historii. Ponadto Lee zamiast skupić się na głównym wątku i rozbudowaniu psychologicznych portretów czterech bohaterów, wprowadza do filmu kolejne postacie – między innymi syna jednego z weteranów, który rości sobie prawo do części złota; byłą kochankę drugiego z weteranów czy Francuzkę, rozbrajającą miny w dżungli. Wielu bohaterów pozostaje dla nas anonimowa. W sytuacji zagrożenia, będąc na froncie, kolor skóry przestawał mieć znaczenie. Żeby przetrwać, wszyscy musieli współpracować – biali i czarni stali się sobie równi. Wspomina o tym także jeden z bohaterów „Pięciu braci”, który mówi: „Kiedyś czarni coś znaczyli. Walczyliśmy razem. Tu, w tej przeklętej dżungli, zostaliśmy braćmi”. Dawid Dróżdż Film jest jednak ważnym dopełnieniem narracji o wojnie w Wietnamie z perspektywy, która dotychczas była przez mainstreamowe kino pomijana. Spike Lee w swoim stylu bywa kąśliwy i zabawny. Nie jest przy tym sentymentalny – nie opowiada o powrocie weteranów do miejsca traumy z nostalgią czy przesadną refleksyjnością. Zamiast tego mamy krytyczne spojrzenie na Amerykę (zarówno dzisiejszą, jak i tę z czasów wojny). Po uszach dostają Lyndon B. Johnson i Richard Nixon, którzy dopuścili do interwencji militarnej Stanów w Wietnamie i lekceważyli społeczny opór. Reżyser krytykuje także administrację „prezydenta z ostrogą piętową” [1], który prowadzi antyimigrancką, ksenofobiczną politykę. Trump pojawia się w dialogach bohaterów nie przez przypadek. Aluzje do współczesności pokazują pewną ciągłość myśli realizowaną przez kolejne pokolenia rządzących. W kontekście relacji rasowych oznacza to, że Stany nie potrafią kulturowo uwolnić się od okresu niewolnictwa i segregacji rasowej, które determinują dzisiejszą kondycję Ameryki – kraju od wielu dekad stojącego w rozkroku pomiędzy republikańskim dążeniem do homogeniczności a marzeniem o równości, o którą walczą liberałowie, środowiska lewicowe i Afroamerykanie. Przypis: [1] Donald Trump w latach 60. cierpiał ponoć na ostrogę piętową. Dzięki tej dolegliwości został uznany za niezdolnego do wykonania służby wojskowej i uniknął wyjazdu do Wietnamu. Trump przejawiał wówczas lewicowe poglądy i był przeciwnikiem interwencji Stanów w Wietnamie. Trailer: Skoro tu jesteś... ...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności. Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców! tutaj możesz dołączyć do grona naszych comiesięcznych Darczyńców tutaj możesz wesprzeć nas na Dawid Dróżdż kulturoznawca, redaktor działu „Patrząc” „Kultury Liberalnej”, krytyk filmowy, dziennikarz publikujący na łamach „Gazety Wyborczej”, „Wirtualnej Polski” i „Czasu Kultury”. Drogi Ruggero, cóż za wspaniały film! Druga połowa to arcydzieło realizmu. Jednak wszystko wygląda tak prawdziwie, że obawiam się, iż ściągniesz na siebie gniew całego świata – pisał Sergio Leone w liście do reżysera "Cannibal Holocaust". Ojciec chrzestny spaghetti westernu nie pomylił się ani o jotę. Tuż po premierze filmu Ruggero Deodato wybuchł skandal, który śmiało można nazwać największym w historii kina. Kopie "Cannibal Holocaust" (pol. "Nadzy i rozszarpani") skonfiskowano i spalono, twórców zmuszono do zapłacenia ogromnej grzywny, a reżyser stanął przed sądem oskarżony o zamordowanie członków ekipy. Czy histeryczne reakcje były uzasadnione?Makabra a la italianaDla przeciętnego zjadacza filmowego chleba włoskie kino rozrywkowe to przede wszystkim twórczość Sergia Leone. Jednak w halach legendarnego studia Cinecitta poza nihilistycznymi westernami kręcono całe spektrum filmów gatunkowych. Obok demitologizacji Dzikiego Zachodu, ultrabrutalnych filmów policyjnych czy krwawych kryminałów Włosi upodobali sobie także kino grozy, a zwłaszcza jego ekstremalną odmianę. W ojczyźnie Dantego powstały najsłynniejsze filmy gore i to właśnie tam na początku lat 70. wykrystalizowała się nawet dziś wprawiająca w zdumienie odmiana filmowej eksploatacji - kino z filmu "Man from the Deep River" Umberto LenziegoŹródło: Medusa DistribuzioneW 1972 r. Umberto Lenzi nakręcił w Tajlandii prekursorski "The Man from the Deep River". Scenariusz oparty na pomyśle pisarki Emmanuelle Arsan, autorki słynnego erotycznego cyklu "Emmanuelle", był niczym innym jak plagiatem amerykańskiego westernu "Człowiek zwany Koniem" z 1970 r. W historii brytyjskiego fotografa schwytanego przez plemię zamieszkujące lasy deszczowe, który z biegiem czasu staje się "dzikusem", skupiły się charakterystyczne wyznaczniki ramach schematu fabularnego, zaczerpniętego z klasycznych filmów przygodowych, twórcy wysyłali bohaterów w dzikie ostępy Azji lub Ameryki Południowej. Zderzenie cywilizacji z kulturą miejscowych wykorzystywano do epatowania sadyzmem, absurdalnymi scenami śmierci i brutalną erotyką. W tej warstwie produkcje takich reżyserów jak wspomniani Lenzi i Deodato, a także Sergio Martino czy Joe D'amato nie różniły się od popularnych kilka lat wcześniej dokumentów potocznie nazywanych CinematograficaTermin pochodzi od głośnego "Mondo cane" (pol. "Pieski świat") z 1962 r. w reżyserii Paolo Cavary, Gualtiero Jacopettiego i Franco Prosperiego, będącego połączeniem następujących po sobie szokujących i dziwacznych scen dobranych na zasadzie kontrastu lub podobieństw. W felietonie z 1966 r. Zygmunt Kałużyński pisał, że struktura "Mondo cane" to nic innego jak spiętrzenie starannie dobranych obrzydliwości, które wprowadzają widza w „stan wewnętrznego cierpienia”. "Cannibal Holocaust" nie był pierwszym zetknięciem Deodato z nurtem. W 1977 r. wieloletni asystent klasyka neorealizmu Roberto Rosselliniego nakręcił obfitujący w makabryczne sceny „Last Cannibal World”. Film świetnie poradził sobie w box office, jednak jeśli wierzyć Deodato, to nie pieniądze zdecydowały, że po kilku latach wrócił do Rassimov i Massimo Foschi w filmie "Last Cannibal World"Źródło: East NewsAntropolodzy z piekła rodem- Lata 70. to okropny okres w historii Włoch. Czerwone Brygady dokonywały ciągłych zamachów, ginęli ludzie, a telewizja bez krępacji pokazywała wstrząsające nagrania z miejsc zbrodni. Mój 7-letni syn zawsze błagał, aby w takich momentach zmienić kanał – wspomina Deodato. - Niemożebnie mnie to irytowało, bo moje filmy były non stop cenzurowane albo przyznawano im najwyższą kategorię wiekową. Pomyślałem: "Jak to jest, że ja ciągle obrywam, a telewizji epatowanie uchodzi na sucho? Kim są dziennikarze stojący za takimi materiałami?". Tak narodził się pomysł na połowa "Cannibal Holocaust"' nie różni się w zasadzie niczym od klasyków pokroju "Eaten Alive" (Umberto Lenzi, 1980) czy "Mountain of the Cannibal God" (Sergio Martino, 1978).Gwiazdor porno Robert Kerman jako profesor Harold MonroeŹródło: CinematograficaHarold Monroe, profesor nowojorskiego uniwersytetu (w tej roli amerykański aktor porno Robert Kerman, znany z kultowego "Debbie Does Dallas"), wyrusza do Amazonii, aby odszukać czwórkę studentów, którzy przepadli, kręcąc dokument o plemieniu Indian. Kiedy w końcu dociera na miejsce, okazuje się, że po młodych ludziach została jedynie kupka kości i puszka z filmem. Naukowiec zabiera taśmy i wraca do USA. Tutaj Deodato dokonuje stylistycznej wolty, bowiem od tego momentu widz wraz z pracownikami uczelni ogląda wideo zarejestrowane przez zaginionych. I wraz z nimi doznaje szoku, kiedy okazuje się, że antropolodzy, chcąc ubarwić swój dokument, dopuścili się aktów bestialstwa na zwierzętach i miejscowej ludności, która w odwecie pożarła ich żywcem. Zdjęcia kręcono w Leticii, zapomnianej przez Boga dziurze leżącej na lewym brzegu Amazonki. Prace na planie trały kilka tygodni, a ekipa musiała użerać się z nieustającym skwarem, nieznośną wilgocią, stadami piranii, aligatorami i uciążliwym Ciardi i Carl Gabriel YorkeŹródło: CinematograficaCarl Gabriel Yorke, odtwórca roli jednego z młodych antropologów, wspomina pracę na planie jako przeżycie na wskroś ekstremalne. Poza nim praktycznie nikt z ekipy nie mówił po angielsku, Yorke otrzymywał gażę w miejscowej walucie, a Deodato wydawał się z dnia na dzień popadać w coraz większą Był sadystą. Szczególnie dla tych, którzy nie mogli mu się postawić, jak Kolumbijczycy, ale też członkowie włoskiej ekipy. Każdy mający inne zdanie, zostałby momentalnie odesłany do domu – wspominał do tego, że Amerykanin, widząc niektóre z kręconych scen, pojawiał się na planie mając przy sobie paszport, bilet lotniczy i pieniądze, aby w każdej chwili wziąć nogi za W pewnym momencie byłem przekonany, że biorę udział w filmie snuff i wcześniej czy później sam zostanę zamordowany – wspominał po latach trudno mu się Perry Pirkanen i Luca BarbareschiŹródło: CinematograficaCałe lata przed "Blair Witch Project"Wykorzystując niespotykany wówczas zabieg formalny Ruggero Deodato, stworzył film wyprzedzający swoje czasy o tradycyjną fabułę wplótł bowiem sekwencje quasi dokumentalne - część z udziałem Kermana została nakręcona na taśmie 35 mm, natomiast materiał "sfilmowany" przez studentów zarejestrowano kamerą 16 mm, odpowiednio go przy tym preparując - dodając zakłócenia i nieprofesjonalne ujęcia. W jednym z ostatnich wywiadów Deodato przyznał się, że własnoręcznie rysował i gniótł taśmę filmową. Uzyskano dzięki temu efekt niesamowitego autentyzmu. Dokładnie taki sam, jaki starali się kilkadziesiąt lat później osiągnąć twórcy "Blair Witch Project" i całej reszty filmów spod znaku found do filmu "Cannibal Holocaust"Źródło: CinematograficaKrwawa wizytówkaJednak pogoń za skrajnym realizmem nie skończyła się ani na formalnych eksperymentach, ani naturalistycznej charakteryzacji autorstwa Nicoli Catalani i Massimo Giustiniego. Kiedy 7 stycznia 1980 r. "Cannibal Holocaust" trafił na ekrany, widzowie oglądając kaźń dzikich zwierząt, widzieli autentyczne zabójstwa, których dopuścili się aktorzy. Kiedy wyszło na jaw, że sceny, gdzie antropolodzy szlachtują żółwia, strzelają do świni czy dekapitują małpę, zostały nakręcone wyłącznie na użytek filmu, rozpętało się z filmu "Cannibal Holocaust"Źródło: CinematograficaNie pomogło tłumaczenie, że zabite zwierzęta zjedli tubylcy zatrudnieni na planie. "Cannibal Holocaust" podzielił los "Ostatniego tanga w Paryżu" Bernardo Bertolucciego. 10 dni po premierze w Mediolanie film wycofano z kin, a kopie skonfiskowano i spalono. Europejski odział studia United Artists musiało zapłacić grzywnę w wysokości 800 mln lirów, co wydaje się nawet dziś kwotą niebagatelną, zważywszy, że budżet filmu zamknął się w 180 mln. Na domiar złego Deodato dostał zakaz stawania za kamerą przez następne trzy lata, co jak sam wspomina, było dla niego najdotkliwszą absolutnie nic nie usprawiedliwia twórców, to obecność kontrowersyjnych scen była wymogiem japońskich i niemieckich inwestorów. Należy również mieć na uwadze, że karygodnych praktyk dopuszczał się gros ówczesnych włoskich twórców, a mordowanie zwierząt przed kamerą to niestety jedna z wizytówek filmów o kanibalach. - Gdybym dziś kręcił taki film, nigdy w życiu nie zdecydowałbym się na włączenie tej sceny do filmu. Musimy jednak pamiętać, że to było 35 lat temu, były inne czasy, inna moralność, nikt zbytnio nie przejmował się takimi sprawami – tłumaczył kilka lat temu Sergio Martino, zapytany o sekwencję z pytonem i małpą w jego filmie "Prisoner of the Cannibal God", w którym zagrała pierwsza dziewczyna Jamesa Bonda Ursula do filmu "Prisoner of the Cannibal God"Źródło: Materiały prasoweKiedy wyszło na jaw, że na planie zgładzono zwierzęta, we francuskich mediach pojawiła się sugestia, że odtwórcy głównych ról także zostali zamordowani. Atmosferę skandalu podgrzewali sami dziennikarze, którzy w żaden sposób nie mogli dotrzeć do odtwórców głównych ról. Powód był prozaiczny – młodzi artyści podpisując kontrakt, zobowiązali się do "zniknięcia" po zakończeniu aby ukrócić wszelkie spekulacje i nie zostać skazany za wielokrotne morderstwo, pojawił się w sądzie z czwórką swoich aktorów, udowadniając, że są cali i zdrowi. Dodatkowo musiał wyjaśnić, w jaki sposób w słynnej scenie, w której pojawia się z kanibalka nabita na pal, udało się uzyskać tak realistyczny Perry Pirkanen jako jeden z antropologów z piekła rodemŹródło: CinematograficaMroczny obiekt pożądaniaOczywiście ociekający przemocą "Cannibal Holocaust" nie uszedł uwadze cenzury. W Wielkiej Brytanii trafił na listę filmów zakazanych, tzw. video nasties, i mimo upływu lat wciąż jest dystrybuowany w pociętej wersji. Z kolei w Australii włoską produkcję dopuszczono do rozpowszechniania dopiero w 2005 rozgłos sprawił, że „Cannibal Holocaust” stał się mrocznym obiektem pożądania wielbicieli mocnych wrażeń, dla których slogan „Zabroniony w 53 krajach!” nadal działa jak magnes. Film Deodato doczekał się szeregu wydań VHS, DVD i Blu-ray. Jedno z nich ukazało się w USA nakładem oficyny Grindhouse Releasing, założonej przez zmarłego w 2012 r. Sage'a Stallone'a, syna filmowego nieoficjalnych szacunków dzieło Deodato na całym świecie zarobiło przeszło 200 mln dol., a w Japonii ciągle znajduje się w czołówce najbardziej dochodowych tytułów wszech czasów. Mimo niemal 40 lat, jakie upłynęły od premiery, "Cannibal Holocaust” pozostaje jednym z najbardziej wstrząsających filmów grozy w dziejach do filmu "Cannibal Ferox"Źródło: Materiały prasoweKto naprawdę jest kanibalem?W wywiadzie z 2005 r. Deodato ubolewał, że skandal, jaki rozpętał się wokół „Cannibal Holocaust”, przyćmił faktyczny przekaz Gianfranca Clericiego w założeniu miał piętnować hipokryzję mediów i barbarzyńskie zapędy cywilizacji białego człowieka, którą uosabiali młodzi antropolodzy. Pytania, co właściwie oznacza "cywilizowany" i kto tak naprawdę jest kanibalem – my czy oni? – pozostały bez odpowiedzi. Media były bardziej zainteresowane roztrząsaniem "orgii przemocy" niż newage’owym przesłaniem "Cannibal Holocaust" pociągnął za sobą wysyp podobnych produkcji. Zaledwie rok później premierę miał "Cannibal Ferox" Umberto Lenziego, który pod względem bestialstwa ani na krok nie ustępował filmowi Ruggero Deodato i Enzo G. Castellari, Rzym 2014 Getty ImagesRuggero powrócił do kanibalistycznej tematyki w 1985 r., kręcąc "Cut and Run", będący jednak w dużej mierze podróbką amerykańskiego kina akcji, niż filmem gore. Nurt liczący przeszło 20 filmów umarł śmiercią naturalną pod koniec lat 80. Ostatnim okazał się "Natura contro" Antonio Climatiego, znany także pod tytułem "Cannibal Holocaust II".Konsulatacja merytoryczna: Rafał Boguta 75 lat temu rozpoczęła się inwazja aliantów w Normandii – jedna z najważniejszych operacji II wojny światowej Pierwszym fabularnym filmem, który obszernie przedstawiał historię lądowania, był "Najdłuższy Dzień" Filmowe wizje D-Day i prowadzących do niego wypadków w sporej mierze rozgrywały się nie na polu walki, lecz w sztabach i gabinetach Otwierająca "Szeregowca Ryana" sekwencja krwawego lądowania na normandzkiej plaży do dziś pozostaje niedoścignionym osiągnięciem kina wojennego Dopełnieniem filmu Spielberga pozostaje "Kompania Braci" – wówczas najdroższy, a ciągle chyba najdoskonalszy serial wojenny Spojrzenie 1, epickie: "Najdłuższy Dzień" Rozmach tej produkcji z 1962 roku, nagrodzonej dwoma Oscarami i Złotym Globem, do dziś imponuje. Kosztowała 10 mln dol. – aż do czasów "Listy Schindlera" nie wydano tyle na czarno-biały film. Pracowało nad nią pięciu scenarzystów i czterech różnych reżyserów, aby lepiej oddać punkt widzenia głównych walczących nacji (warto zauważyć, że Anglicy i Amerykanie mówią tu po angielsku, Niemcy po niemiecku itd.). Producenci zatrudnili ponad 2 tys. żołnierzy jako statystów, a sceny desantu kręcono na Korsyce przy wsparciu amerykańskiej 6. Floty. Dla scenariusza punktem wyjścia była świetna książka Corneliusa Ryana, oparta na dziesiątkach rozmów ze świadkami i uczestnikami wydarzeń. Film, podobnie jak pierwowzór, "oprowadza" widza zarówno po sztabach i gabinetach, jak i po najbardziej znanych bitewnych epizodach Dnia D – jest tu więc tu i krwawy impas na plaży Omaha, i wspinaczka na klif Pointe du Hoc. "Najdłuższy dzień" - kadr z filmu Wątków i postaci w "Najdłuższym Dniu" jest tyle, że wystarczyłoby na serial – film niby ma obsadę gwiazdorską, ale niektóre z wielkich nazwisk ówczesnych i przyszłych ( Henry Fonda, John Wayne, Robert Mitchum, Richard Burton, Sean Connery, Bourvil) pojawiają się na ekranie praktycznie jako cameo. Epickiego wymiaru przedsięwzięcia dopełniają powracający "motyw losu" z 5. Symfonii Beethovena i niektóre napompowane do granic dialogi, brzmiące jak przypis historyka-eseisty. "Najdłuższy Dzień" (1962) w XXI wieku ma urok cokolwiek archaiczny. Są tu sceny, które bronią się nawet i po półwieczu: szkoccy komandosi schodzący na brzeg przy akompaniamencie kobzy; natarcie Francuzów przez Ouistreham; rzeź spadochroniarzy lądujących przy dźwiękach dzwonów w środku miasteczka. Są też jednak i akcenty groteskowe w propagandowej wymowie: alianci współpracują bez zgrzytów, wysocy oficerowie to bez wyjątku "swoje chłopy", a francuski wieśniak wiwatuje, gdy flota inwazyjna zasypuje wybrzeże i jego dom gradem pocisków. O spustoszeniach i cywilnych stratach, jakie spowodowali alianci podczas lądowania w Normandii, nie ma tu wzmianki. Spojrzenie 2, oniryczne: "Overlord" Właściwie trudno nazwać ten film jednoznacznie wojennym. Pola walki niemal tu nie widać – wojna zdaje się przez większość czasu machiną pracującą rytmicznie, lecz w oddali. Główny bohater, młody Brytyjczyk powołany do armii, widzi i słyszy tę machinę coraz wyraźniej, głównie w chwilach rozpiętych gdzieś pomiędzy snem a transem. "Tylu już zginęło. Po prostu będę jeszcze jednym. To się czuje, tak samo jak czujesz, że zbliża się przeziębienie" – pisze w liście do bliskich bohater-everyman. Cała jego podróż ku nieuchronnemu – od angielskiej prowincji, poprzez obóz szkoleniowy, aż po brzegi Normandii – nabiera charakteru zamglonej, onirycznej wydzieranki. Klimat jest tu chłodny, rozmowy – oszczędne. "Wiesz, co to wszystko znaczy? Kiedy zacznie się inwazja, to my będziemy pierwszymi na brzegu" – narzeka jeden z żołnierzy. Bohater odpowiada ze zrezygnowanym uśmiechem: "Ktoś musi być pierwszy". Podobny film można by oczywiście nakręcić z każdym frontem każdej wojny w tle. Tu jednak umiejętna kombinacja fabularnego z archiwalnym pozwala nie tylko zilustrować przeczucia bohatera, ale i pokazać rzeczywistą skalę tytułowej operacji. Warto też zachować w pamięci prościutką a przejmującą piosenkę "We Don’t Know Where We’re Going". Wśród szeregu nagród, jakie odebrał reżyser Stuart Cooper, znalazł się Srebrny Niedźwiedź – przyznany właśnie za "Overlord". Spojrzenie 3, czyli część całości: "War and Remembrance" i "Wielka Czerwona Jedynka" Inwazja na Europę pojawia się w jednym z odcinków klasycznego, nagradzanego miniserialu telewizji ABC "Wojna i Pamięć" ("War and Remembrance", 1988) – kontynuacji "Wichrów Wojny", opartych na bestsellerowej powieści Hermana Wouka. Oba seriale to właściwie saga amerykańskiej rodziny Henrych rozgrywająca się na tle wydarzeń wojennych. W epizodzie, o którym mowa, postęp inwazji obserwujemy głównie dzięki fragmentom archiwalnym i słyszymy o nim od narratora. To, co istotne dla akcji, dzieje się we wnętrzach. Możemy obejrzeć rekonstrukcję przełomowych narad u głównodowodzącego siłami alianckimi generała Dwighta Eisenhowera, który wraz ze swoim sztabem nerwowo wypatruje korzystnego "okna pogodowego" dla rozpoczęcia operacji. Poziom napięcia w tych scenach wydaje się zaskakująco średni – być może także dlatego, że Eisenhowera, który miał w tamtym czasie 53-lata, gra tu ponad 20 lat starszy Marshall. W niespiesznej konwencji znakomicie odnajdują się za to sceny z rozmemłanymi niemieckimi dowódcami, którzy potrafią wyłącznie przytakiwać Hitlerowi. Ten zaś jest przekonany, że lądowanie na plażach Normandii jest tylko dywersją, a nie prawdziwą inwazją. Foto: Materiały prasowe "Wielka czerwona jedynka" - kadr z filmu Także w "Wielkiej Czerwonej Jedynce" (1980) możemy się przyjrzeć lądowaniu w Normandii jako wycinkowi większej historii. Obraz Samuela Fullera jest bowiem filmową podróżą przez cały szlak bojowy legendarnej amerykańskiej 1. Dywizji Piechoty – od Algierii i Tunezji, poprzez lądowanie na Sycylii aż po desant we Francji. Nie oglądamy tu samego zejścia na brzeg na plaży Omaha, niedaleko Coleville-sur-Mer. Widzimy żołnierzy tytułowej "Wielkiej Czerwonej Jedynki" najpierw na okręcie desantowym, a potem: przygwożdżonych niemieckim ogniem, kiedy próbują sobie utorować drogę ucieczki z plaży przy pomocy rur Bangalore. Ten fragment filmu to raczej inwazja w skali mikro – z rozmiarów rzeczywistej rzezi w tamtym miejscu i czasie widać w filmie niewiele. Zaczynamy się lepiej rozeznawać dopiero wtedy, kiedy jakiś oficer krzyczy: "Na tej plaży są dwa rodzaje ludzi: martwi i ci, którzy umrą. Wynośmy się stąd, do cholery!" (cytat prawdziwy). Dopiero wtedy widać, jak spomiędzy dziesiątek martwych i ciężko rannych zrywają się do biegu ku wydmom żywi. Niewielu. Spojrzenie 4, sztabowo-gabinetowe: "Churchill" i "Ike" Dwa filmy w tym zestawieniu łączy to, że rozgrywają się głównie w gabinetach i pokojach narad polityków i wojskowych – raczej więc widzimy tu układanie fundamentów pod operację "Overlord" niż jej początek. Słabszy w tym duecie wydaje się "Churchill" (reż. Jonathan Teplitzky, 2017), w którym tytułową rolę gra Brian Cox. Początek to sen Churchilla: plaża, fale zabarwione krwią, setki ciał żołnierzy w piachu i błocie… Film rozgrywa rzeczywiste skądinąd zastrzeżenia brytyjskiego premiera wobec inwazji przez kanał La Manche i obawę przed klęską operacji. Jego lęki podsycały doświadczenia z wcześniejszych lat wojny (ewakuacja z Dunkierki, fatalne lądowanie pod Dieppe), ale i z wojny poprzedniej (tragedia Gallipoli, będąca także osobistą klęską Churchilla). To mógł być lepszy film. Problem polega tu na przesadzie w jednych kwestiach i nierozegraniu innych. Dyskusje z Eisenhowerem i własnymi generałami Churchill obraca w kłótnie, w których wypada jak histeryk. Z kolei np. marszałek Montgomery sprawia tu wrażenie niemal potulnego podwładnego Eisenhowera – a to do faktów ma się raczej luźno. Foto: Materiały prasowe "Churchill" - kadr z filmu Dużo bardziej zrównoważony wydaje się telewizyjny "Ike: Odliczanie do inwazji" (2004, reż, Robert Harmon). Akcja skupia się na tygodniach poprzedzających operację, a w jej centrum znajdują się dylematy gen. Eisenhowera, którego zagrał Tom Selleck. Jego Eisenhower jest ujmujący, nieliczne fałsze odzywają się wtedy, kiedy wygłasza kwestie wpadające w nadmierną pomnikowość. Roli Sellecka towarzyszyły pewne wyrzeczenia: niepalący aktor musiał zagrać człowieka, którego normą w tamtym czasie były cztery paczki papierosów dziennie (dopiero w 1949 roku Eisenhower ograniczył się do jednej). Zgrabnie skondensowano tu napięcia między Ikiem a Pattonem, Montgomerym czy de Gaullem. Film nieźle też pokazuje, do jakiego stopnia Eisenhower "nie chce, ale musi" zachowywać się nie tylko jak strateg, ale i jak polityk. Scen batalistycznych brak – mamy za to człowieka, który czuje ciężar podejmowanych decyzji. Spojrzenie 5, przełomowe: "Szeregowiec Ryan" Ośmiu amerykańskich żołnierzy niedługo po lądowaniu rusza za linie wroga. Mają odnaleźć jednego, który stracił na wojnie wszystkich braci. To historia fikcyjna, ale luźno nawiązuje do prawdziwej: spośród czterech braci Nilandów, którzy poszli na tamtą wojnę, jeden długo był uważany za zmarłego (zaginął bez wieści w Birmie), dwóch zginęło na samym początku inwazji w Normandii – ich matka dostała ponoć trzy zawiadomienia tego samego dnia. Ocalałego z braci armia postanowiła zabrać z frontu, zgodnie z tzw. regułą ostatniego żyjącego potomka. Armia przyjęła tę regułę półtora roku wcześniej, po tym jak pięciu braci Sullivan poszło na dno z krążownikiem, na którym służyli na Pacyfiku. Foto: Materiały prasowe "Szeregowiec Ryan" - kadr z filmu Steven Spielberg słuchał swoich pierwszych opowieści o wojnie od ojca, który latał na bombowcach w Birmie. Kiedy Spielberg patrzył potem na heroiczne filmy wojenne z Johnem Waynem, miał wrażenie, że coś tu mocno nie gra. Wiele lat później, podczas pracy nad "Szeregowcem Ryanem", obrał sobie za cel jak najwierniejsze, pierwszoosobowe oddanie pola walki – takiego, jakim go doświadcza przerażony i zdezorientowany żołnierz. O zastosowanych technikach pisze sporo Lester D. Friedman w książce "Citizen Spielberg". Kręcenie z ręki kamerą tuż przy ziemi. Intensywne użycie image shakera – aby "przybliżyć" widza do wybuchów. Użycie sprzętu i technik obróbki z epoki. Specyficzna "mglista ostrość" kadrów. Odgłosy strzałów rejestrowane przy pomocy prawdziwej broni i ostrej amunicji. Film zdobył pięć Oscarów i kilkadziesiąt innych nagród i nominacji, ale zostawmy je na boku. Wystarczy pierwsze pół godziny – czyli sekwencja krwawej rzeźni amerykańskiej piechoty na plaży Omaha – by zrozumieć, że mówimy o kamieniu milowym, cezurze, nowym punkcie odniesienia dla kina tego gatunku. Po "Szeregowcu Ryanie" niemal każdy wcześniejszy film wojenny wydaje się jeśli nie przestarzały, to przynajmniej "nie-aż-tak-wojenny". Sfilmowanie "plaży Omaha" pochłonęło 11 mln dol., czyli siódmą część budżetu filmu. Zużyto 40 beczek sztucznej krwi. Jako kilkudziesięciu spośród tysiąca statystów zatrudniono inwalidów bez rąk i nóg – łatwiej było dzięki temu filmować piechurów, którzy tracą kończyny od odłamków. Chaos, paraliżujący strach, bezradność, wszechobecność śmierci – nikt tego wszystkiego wcześniej w tak naturalistyczny sposób w kinie nie pokazał. "Szeregowiec Ryan" jest pod tymi względami wybitny. Gorzej ze scenariuszem i wymową tego filmu. Spielberg nie umie sobie tu odmówić tanich chwytów i klisz ze swojego bardziej rozrywkowego repertuaru. Jeden z najbardziej znanych historyków II wojny światowej Antony Beevor, powiedział mi w wywiadzie, że zalicza "Ryana" jako całość do niedobrych filmów wojennych, a finał wywołuje u niego zgrzytanie zębów: "Równie dobrze można sobie obejrzeć «Parszywą dwunastkę»". Wreszcie autentyczny dylemat – czy warto poświęcać ośmiu, by uratować jednego? – który towarzyszy misji bohaterów, zostaje przydeptany buciorem nachalnego finału. Oglądając powstałe stosunkowo niedługo później "Sztandar chwały" i "Listy z Iwo Jimy" zastanawiam się, czy np. tamten Clint Eastwood nie obszedłby się z opowieścią o Ryanie uczciwiej, bardziej krytycznie. Wtedy z kolei przypominam sobie, że dyptyk Eastwooda mógłby w ogóle nie powstać, gdyby nie przetarcie ścieżek przez "Szeregowca Ryana" i Spielberga. Spojrzenie 6, czyli serial jeszcze doskonalszy: "Kompania Braci" Gdy Steven Spielberg i Tom Hanks wchodzili w role producentów wykonawczych tego miniserialu, można było się zastanawiać, czy ktoś tu nie próbuje odcinać kuponów od "Szeregowca Ryana". Nic bardziej mylnego. "Kompania Braci" (2001) jest w sporej mierze komplementarna wobec tego filmu – i nie idzie tylko o pracę kamery czy ziemisty color grading. Jeśli mówimy o odwzorowaniu realiów wojennych, autentyczności, dbałości o detal, wydaje się nawet doskonalsza. Nie tylko dlatego, że była w swoim czasie najdroższym serialem w dziejach telewizji. I nie tylko dlatego, że została oparta na prawdziwej historii (książka historyka Stephena E. Ambrose, pamiętniki żołnierzy), a aktorzy mogli się konsultować z autentycznymi postaciami, które przyszło im grać. W preludiach do każdego odcinka pojawiają się zresztą sami weterani. W sumie "Kompania Braci" przejęła atuty "Szeregowca Ryana", pozbywając się większości jego wad. Serial pozwolił znakomicie pokazać to, co bywało trudne uchwytne w formule pełnometrażowej: rozwój szczególnych więzi między żołnierzami w małym oddziale; kontrast między długimi chwilami żołnierskiej nudy a krótką intensywnością boju; odwleczone bitewne traumy, ale i objawy dwuznacznej, uzależniającej fascynacji walką. Jest tu może za dużo wizerunkowego łagodzenia niewygodnych kantów, za to szczęśliwie mało patosu. Efekt świeżości pogłębia to, że widzimy aktorów w większości znanych mało lub nieznanych w ogóle. Dopiero z perspektywy dekady-dwóch widać, jakie kariery stały przed Damienem Lewisem, Jamesem McAvoyem, Tomem Hardym, Michaelem Fassbenderem czy Andrew Scottem, którzy tu jako przewijają się przez ekran czasem w parominutowych epizodach. Widz zaczyna kojarzyć twarze żołnierzy z nazwiskami dopiero po paru odcinkach – o ile zdąży. Bo tu w każdej chwili, od przypadkowej kuli może zginąć ktoś, kto wyszedł cało z najcięższej bitwy. Ktoś inny ocaleje, bo szrapnel, który trafił prosto w jego okop, okazał się niewybuchem. Tę okrutną przypadkowość wojny serial ilustruje kapitalnie. Foto: Materiały prasowe "Kompania braci" - kadr Tytułowa "kompania braci" była jednym z pododdziałów elitarnej amerykańskiej 101. Dywizji Powietrznodesantowej. Nocny zrzut spadochronowy 6 czerwca 1944 roku – który poprzedził poranny desant głównych sił z morza – był dla niej chrztem bojowym. Początkowe epizody serialu pokazują przygotowania, sam zrzut oraz starcia w pierwszych godzinach i dniach w Normandii, podręcznikowy szturm na baterię niemieckich dział oraz walki o miasteczko Carentan. W jednym z tych odcinków ludzie od efektów specjalnych zużyli ponoć więcej pirotechniki niż przypadło na całego "Szeregowca Ryana". Ujęcia startującej armady samolotów ze skoczkami, w połączeniu ze świetną muzyką Michaela Kamena, wywołują ciarki na plecach. Ale nie mniejsze wrażenie robią w "Kompanii Braci" rzeczy małe, choćby zbliżenia na twarze spadochroniarzy, którzy lęk nadrabiają miną. Albo rozmowy – bo postaci mówią tu na ogół do siebie normalnym językiem, a nie gotowcami. Dwóch ludzi po chaotycznym zrzucie próbuje odnaleźć swoje pododdziały i jednocześnie nie zaplątać się pod lufy Niemców. Szeregowiec: "Ciekawe, czy wszyscy inni też się zgubili". Porucznik: "Nie zgubiliśmy się. To przecież Normandia". Wybitny serial, od pierwszego do ostatniego odcinka. II wojna światowa, linia Zygfryda w Niemczech. Grupa amerykańskich żołnierzy przygotowuje się do opuszczenia frontu. Tymczasem sierżant Larkin przekazuje rozkaz powrotu na pierwszą linię. Wśród tych, którym powierzono karkołomne zadanie utrzymania pozycji, znajduje się szeregowiec Reese. Został on niedawno pozbawiony stopnia sierżanta z powodu problemów z alkoholem. Zbuntowany żołnierz izoluje się od towarzyszy, lecz wkrótce dowodzi odwagi i męstwa. Grupka amerykańskich żołnierzy musi zmierzyć się ze znacznie silniejszym wrogiem. Klasyka wojennego kina z legendarnym Steve'em McQueenem w głównej roli. John Reese (Steve McQueen) jest niepokornym żołnierzem, który nie stroni od alkoholu. W 1944 roku mężczyzna zostaje z tego powodu zdegradowany do stopnia szeregowca. Przełożony postanawia wysłać go do dawnego oddziału, który stacjonuje opodal Linii Zygfryda. Reese nie może jednak odnaleźć się w nowej sytuacji i izoluje się od reszty żołnierzy. Równocześnie daje się poznać jako odważny wojownik. Czy jego wiedza i doświadczenie przydadzą się w starciu z liczniejszym i lepiej uzbrojonym wrogiem? Jeden z najlepszych filmów wojennych lat sześćdziesiątych, a zarazem ważna pozycja w reżyserskim dorobku Dona Siegela (Brudny Harry, Ucieczka z Alcatraz). Twórcy ukazują wiernie dramat wojny i determinację garstki amerykańskich żołnierzy, którzy muszą stawić czoła znacznie silniejszemu przeciwnikowi. Surowy, pełen napięcia obraz wyróżnia się doskonałym aktorstwem. W główną rolę brawurowo wcielił się legendarny Steve McQueen (Wielka ucieczka, Bullitt). Obok niego występują zdobywca Złotego Globu i nominacji do Oscara Bobby Darin (Kiedy nadejdzie wrzesień, Kapitan Newman), Fess Parker (Wozy jadą na Zachód, Żółte psisko) oraz laureat Nagrody Akademii James Coburn (Pat Garrett i Blly Kid, Prywatne piekło). Autorem scenariusza był nagrodzony Oscarem Robert Pirosh (Pole bitwy, Marsz ku chwale). Sklep Książki Kryminał, sensacja, thriller Bez pożegnania (okładka miękka, Wszystkie formaty i wydania (4): Cena: Oferta : 23,54 zł Opis Opis Tylko jeden człowiek zna prawdę. Ken Klein. Posądzony przed jedenastoma laty o zgwałcenie i zamordowanie dziewczyny młodszego brata, Willa, ścigany przez FBI, rozpłynął się w powietrzu, a po jakimś czasie ludzie uznali, że zginął. Nie wszyscy. Na łożu śmierci matka wyznaje Willowi, że jego brat wciąż żyje, a zdjęcie Kena – zrobione przed dwoma laty – potwierdza, że jej słowa nie były majaczeniem umierającej kobiety. Will czuje, że musi odnaleźć brata, a kiedy znika jego ukochana, Sheila, ta potrzeba zamienia się w konieczność. Czy istnieje jakiś związek między jej zaginięciem a dawną tragedią? Już wkrótce ekranizacja książki na Netflix! Powyższy opis pochodzi od wydawcy. Dane szczegółowe Dane szczegółowe Tytuł: Bez pożegnania Autor: Coben Harlan Tłumaczenie: Królicki Zbigniew A. Wydawnictwo: Wydawnictwo Albatros Język wydania: polski Język oryginału: angielski Liczba stron: 416 Numer wydania: III Data premiery: 2021-08-11 Rok wydania: 2021 Forma: książka Wymiary produktu [mm]: 190 x 45 x 130 Indeks: 38738715 Recenzje Recenzje Dostawa i płatność Dostawa i płatność Prezentowane dane dotyczą zamówień dostarczanych i sprzedawanych przez empik. Harlan Coben urodził się w żydowskiej rodzinie w mieście Newark (New Jersey) zimą 1962 roku. Jako student udzielał się mocno w college'owym bractwie Psi Uspilon, gdzie zaprzyjaźnił się między innymi z Danem Brownem - autorem "Kodu Leonarda Da Vinci". Coben swoją popularność zawdzięcza przede wszystkim powieściom kryminalnym charakteryzującym się bardzo rozbudowaną fabułą i wielowątkową akcją zmieniającą często swój bieg, która opiera się na wydarzeniach z przeszłości głównych bohaterów. Inne z tego wydawnictwa Najczęściej kupowane

piekło jest dla bohaterów 1962 cda